Kilkanaście dni temu otrzymałem bardzo ciekawy list artykuł autorstwa Wolsztynianina Pana Wiesława Dzięciołowskiego mieszkającego obecnie we Wrocławiu. List ten zawiera wiele ciekawych spostrzeżeń osoby, której mocno na sercu leży rozwój „naszego Wolsztyna” jak pisze sam autor.
Z upoważnienia Pana Wiesława publikujemy artykuł w całości podając jednocześnie adres e-mail autora: wiech2007@interia.pl
Starosta Wolsztyński
/-/ Ryszard Kurp
„Pociąg do szczęścia… "
Lubię Wolsztyn. Nie od zawsze. Stało się po wielu latach od dnia, w którym wyjechałem stąd na stałe. Wcześniej lubiłem przyjaciół, kino „Tatry”, kolejne dziewczyny „pierwsze miłości, a nawet to brudnawe jezioro z wpływającą doń urokliwą Dojcą, no i niezmiennie – okoliczne lasy. To był mój cały Wolsztyn.
Dopiero znacznie później, gdy w miasteczku dorosło już kolejne pokolenie, a zaczął w nim burmistrzować mój dawny sąsiad z ulicy etapami przyswajałem sobie lubienie Wolsztyna – miasta. Etapy wyznaczane były rzadkimi niestety odwiedzinami u rodziny, kiedy to z satysfakcją dostrzegałem, że dość szary obraz młodzieńczych wspomnień nabiera barw, pięknieje, zamożnieje…
Z dumą odnotowywałem też wolsztyńskie wzmianki w krajowych mediach, a to o wspaniałym drzewku świątecznym, a to o skansenie budownictwa wiejskiego, ale najczęściej o super hicie nie tylko dla Polaków, ciągle czynnej parowozowni z najprawdziwszymi lokomotywami. O jej absolutnej wyjątkowości przekonali się czytelnicy prestiżowego National Geographic, który reportaż z Wolsztyna umieścił w czołówce swojego wydania z października 2002 roku. Pojęcia nie miałem, że aż tyle znanych mi osób z różnych zakątków kraju, dowiadując się o mojej wolsztyńskiej proweniencji, od razu kojarzyło, że jestem ziomalem pięknej, choć buchającej parą Heleny.
*
Dwa lata temu, podczas letnich wakacji, po raz pierwszy zabrałem do parowozowni moich nastoletnich synów. Długo wspominali tę atrakcję, a oprócz egzotycznej dla nich lokomotywy prawdziwą frajdę, wbrew zakazom, znaleźli w buszowaniu po wagonach. Takich niecodziennych, z drewnianymi siedzeniami lub kanapami, w dodatku z niespotykaną już trzecią klasą. Żałowali, że tak mało czasu wówczas mieliśmy…
Pod koniec tegorocznych wakacji wybraliśmy się nadrobić tamtą stratę. Zaczęło się śmiesznie. Pan od wpuszczania miał w kasie tylko jeden bilet, ale za to dla całej naszej rodziny wystarczył. No i tyle było uciechy. Parowóz, owszem stał, nawet sapał parą. Pozostałe, smętne rozczapierzone na torach, różniły się od tych sprzed dwóch lat jedynie dodatkowymi warstwami rdzy i brudu. Pal kaci z tym ostatnim, bo to jakby atrybut parowych maszyn, ale z rdzą nie ma żartów! Synów najbardziej jednak rozczarował brak wagonów. Pierworodny nie darował: „To ma być ta słynna parowozownia? Chyba zamienili ją na cmentarzysko!”
*
Szkoda! Planowaliśmy całą grupą miłośników Wolsztyna i lokomotyw przyjechać tu specjalnym, napędzanym parą pociągiem pospiesznym z Wrocławia. Chyba poczekamy, aż ziszczą się szumne zapowiedzi o perle technicznych tradycji parowego kolejnictwa. Może Wolsztyn cierpi tylko na chwilową zadyszkę?
Po dwakroć szkoda, że powiatowi i miejscy włodarze jakby nie doceniali troskliwie kreowanego gdzie indziej tzw. czynnika miastotwórczego. Takiego najważniejszego zarodnika powodzenia i rozwoju miasta. Przed laty pełnił taką rolę dla Wolsztyna największy wówczas pracodawca, szeroko znana w kraju fabryka mebli kuchennych. To już jednak przeszłość.
*
Wolsztyńskie teraz i jutro wyznacza TURYSTYKA. To ona z oczywistych powodów musi się stać lokalnym czynnikiem miastotwórczym. Pierwszą z tych oczywistości jest naturalne bogactwo Ziemi Wolsztyńskiej – liczne i oby dobrze zarybione jeziora, a także piękne lasy. Wspomniałem o rybach, bo turystyka wędkarska nad jeziora, rzeki czy na połowy z bałtyckich stateczków, (kilku moich znajomych regularnie to praktykuje), przynosi krocie jej organizatorom.
Tymczasem co najmniej od półwiecza ślimaczą się pomysły na oczyszczenie najważniejszych wolsztyńskich i okolicznych akwenów.
Bodaj nic się nie zmienia do dziś. Nawet rezygnując z wejścia do wody, wystarczy przejść się pobrzeżami obu podmiejskich jezior, by napotkać morze śmieci. Ba, również brzegi czystych wód jeziorka w pobliskiej Kuźnicy Zbąskiej upstrzone są upstrzone są przepełnionymi koszami i walającymi się odpadkami. Wylano morze słów na sesjach, posiedzeniach, naradach, zapisane hektary kartek, jeziora jak były brudne tak są. Choćby najlepsza infrastruktura przy brudnych wodach nie przyciągnie pieniędzy turystów i wczasowiczów.
Drugim z powodów – czy aby nie ważniejszym medialnie? – jest pozostawienie w Wolsztynie wciąż czynnej parowozowni, będącej bazą coraz bardziej unikatowych tras kolei parowej, a zarazem miejscem stałej prezentacji odrestaurowanych(!) wehikułów – lokomotyw i równie wiekowych wagonów. Już obecnie miasto czerpie stąd pokaźne reklamowe profity, bo pojawiające się w telewizji ciekawostki o parowozowni, emitowane w najdroższym czasie reklamowym, poważnie uszczupliłyby powiatowy czy komunalny budżet.
Aż się prosi, aby z tej szczęśliwej okoliczności uczynić wspaniałą maszynę do robienia pieniędzy. Okazji do ściągnięcia gości nie zabraknie: pokazy, okolicznościowe prezentacje, również kolejowego modelarstwa, przewozy celowe: na grzyby, na ryby, weekendowe na kąpieliska et cetera. A z innej półki: może warto upowszechnić obecność na Ziemi Wolsztyńskiej wielkich postaci, że wspomnę wynalazcę prątków gruźlicy, doktora Kocha, sławnego matematyka, filozofa, uczestnika insurekcji kościuszkowskiej Hoene-Wrońskiego, czy też kilkakroć przed ćwierćwieczem wczasującą tu poetkę, noblistkę Wisławę Szymborską.
No i jak tu nie lubić Wolsztyna?”